czwartek, 28 lipca 2011

4. polowanie na jedzenie i musztardowe deski.

28 lipca 2011. 3:00-5:00 nad ranem.

śniło mi się...
poszłam do sklepu, ale nie miałam pieniędzy. jedna z klientek uszkodziła ekspozycję, którą ja naprawiałam, bo mnie szlag trafił, że ludzie są tacy beznadziejni.
między mną a jedną z pracownic pojawiła się nić porozumienia. dziewczyna powiedziała, że mogę sobie wziąć co chcę, ale kierowniczka zmiany musi wyjść na zaplecze. zaczęłam oglądać towar. wybrałam sobie ładny plaster schabu, makaron i nie mogłam się zdecydować co wziąć: ser czy produkt seropodobny w wiórkach, do którego dorzucono gratis pół kilo kindziuku. jednak do koszyka powędrowała mała kostka prawdziwego sera.
niestety w połowie "zakupów" kierowniczka uparła się, że będzie stać przy kasie. kontynuowałam zbieranie pyszności, niezrażona. na dziale gospodarczym dostrzegłam ministand ze szminkami Maybelline. chwyciłam pierwszą z brzegu, oderwałam nalepkę powodującą pipczenie na bramce i dość nieudolnie wsadziłam ją do kieszeni, gdyż wystawała.
poszłam w kierunku kas i wyszłam ze wszystkim, ładnie zapakowanym w woreczek od zaprzyjaźnionej pracownicy. nikt mnie nie zatrzymywał, miałam wrażenie jakbym była zupełnie niewidzialna dla kierowniczki. na rogu spotkałam babcię i pochwaliłam się zdobyczą. powiedziała, że dziś będziemy nocować w starym mieszkaniu cioci. ucieszyłam się. i w tym samym momencie znalazłyśmy się na klatce schodowej, na której zabłądziłyśmy, ale szybko znalazłam właściwą drogę. czułam obecność kogoś trzeciego, ale nie widziałam go.
w ręku miałam magazyn opiniotwórczy, a na ścianie był namazany od szablonu napis "K.F. rlz".
zatrzymaliśmy się na półpiętrze, gdyż droga do mieszkania była nie do przebycia dla babci.
można powiększyć, klikając w schemat.
od nas do połowy nie było schodów, tylko cienka rampa z wypaczonego drewna, pomalowana na musztardowo i lakierowana. poręcz była tylko od ściany. później zaczynały się schody i prowadziły normalnie do drzwi mieszkania, które były jedynym elementem ściany i znajdowały się na dziwnej wysokości. zaczęłam iść po rampie, starając się nie patrzeć w dół, gdyż najbliższy stały grunt pode mną był sześć metrów niżej. jednakże po kilku krokach zawahałam się i cofnęłam się. deska się załamała i wisiałam na poręczy. ale jedna decha się tak ułożyła, że mogłam jednym susem znaleźć się przy babci, która zaczęła mnie przepraszać, że nic z tego nie wyjdzie, a chciała mi sprawić przyjemność noclegiem w tym mieszkaniu.
postanowiłam sprawdzić skrzynkę, czy nie ma poczty. skrzynka była rozbebeszona, drzwiczki skrytki mieszkania numer 32 zwisały smętnie na zawiasie. oprócz jednego rachunku była sterta wycinków z gazety i starych dokumentów. strasznie się bałam, gdy przeglądałam te papiery. jeden podobno miał dotyczyć mojej matki, ale nic się nie zgadzało. ani data urodzenia, ani zdjęcie. była na nim młoda kobieta w sukni ślubnej, obok niej stał mężczyzna w garniturze, na oczach i ustach miał pasy z korektora taśmowego. ze stosu wypadło zdjęcie z polaroidu. przedstawiało ono śliczną blondynkę podpisaną jako Lynn Inez Gravesen. wzięła mnie jasna cholera i wyrzuciłam fotografię. rozłożyłam kolejny dokument i....
obudziłam się gwałtownie, przerażona hukiem w wykonaniu samootwierającego się okna. strasznie się bałam, ale pomogła mi litania przeciw strachowi.

piątek, 15 lipca 2011

3. Avon i Magda Gessler.

15 lipca nad ranem.

śniło mi się...
(...)
szłam do nowego (acz nieistniejącego) COKu Avonu w Krakowie, który mieścił się w przeszklonym budynku. przy wejściu owiał mnie przyjemny wiaterek, ale byłam tak zaskoczona, że się wywaliłam na progu. niedaleko wejścia siedziała kobieta, która piłowała paznokcie. nieco dalej w niebieskim fotelu wylegiwała się Sylwia (moja liderka) i czytała przewodnik po kosmetykach pielęgnacyjnych.
(...)
w nagrodę za udział w konkursie byłam asystentką Magdy Gessler w programie Kuchenne Rewolucje i ja mogłam się wyżywać na pracownikach restauracji. dopadłam magazyn, obok mnie stał kucharz i z przerażeniem patrzył, jak rzucam zielonymi ziemniakami, nieświeżym mięsem i mocno przeterminowanym keczupem, który nadal był w użyciu jako dodatek do sosu do makaronu. Magda była tak zachwycona moją bezpośredniością i podłością, że zaproponowała mi stałą posadę asystentki.
(...)
i obudziłam się.

poniedziałek, 11 lipca 2011

2. pan Leszek i pan Maciek.

11 lipca 2011 - poniedziałkowa noc.

śniło mi się...
(...)
razem z grupą poszukiwaczy znalazłam się w górach, które ostro schodziły do morza. ale to nie były zwykłe góry, tylko bardziej pagórki o wyglądzie gór (mam nadzieję, że wiecie, o co mi chodzi) nie wiem czego tamci szukali, nie wiem co ja tam robiłam, ale trzymałam się ich bardzo blisko.
gdy podziwiałam widoki, oni kręcili się koło najwyższego szczytu. gdy go wysadzili, odłupany fragment skały zsunął się do morza, a moim oczom ukazało się "zaginione miasto". też nie wiem czyje. w każdym razie poszukiwacze rzucili się z głośnym "hurraaa" do wnętrza góry.
morze mnie tak kusiło, że zeszłam ostrożnie na dół. woda była przyjemnie chłodna. popłynęłam za wielką skałę. za nią było ujście rzeki, w którym młodzież radośnie się pluskała. zaprosili mnie do pluskania. jedna dziewczyna znalazła złotą kulę w wodzie i pochwaliła się znaleziskiem. zaczęliśmy nurkować i znaleźliśmy ich więcej. ale jeden z chłopaków zaczął topić towarzyszy, by zagarnąć wszystkie kule. uciekłam w towarzystwie fok.
cały czas byłam w wodzie i wpłynęłam do sympatycznej zatoczki, nadal dookoła były góry, ale nieco wyższe. i woda w zatoczce była dziwna. połowa zatoki była granatowa, połowa błękitna. ja byłam w granatowej wodzie, która była lodowata. postanowiłam wreszcie wypłynąć na brzeg, ale ujrzałam, iż coś się w tej wodzie rusza. podpłynęłam do tego czegoś i okazało się, że to pływająca bariera z lodu (coś jak znaczniki torów na basenie) uformowanego na kształt puzzli.
włożyłam rękę do błękitnej wody, która była cieplutka. wtedy zza wielkiego kamienia wyszli pan Leszek i pan Maciek z programu o perłach Małopolski. i gadali, jakby prowadzili program.
- a więc panie Leszku, to są polarne pływy arktyczne?
- tak panie Maćku. (zawsze mnie to śmieszy)
pan Leszek udał się w górę rzeki pieszo, a pan Maciek kajakiem. płynęłam za panem Maćkiem, który przeklinał tę formę podróży, gdyż było mu zimno.
i nagle obudziłam się.

niedziela, 10 lipca 2011

1. LARP z Guyem.

10 lipca 2011 - niedziela nad ranem.

śniło mi się, że chodziłam po Sądach i oglądałam najnowszy budynek. razem z babcią liczyłyśmy piętra, ale ciągle nasze wyniki się nie zgadzały. mimo, iż był to wieżowiec, nie bałam się, że się na mnie przewróci, jak to zwykle dzieie się w mych snach dotyczących bardzo wysokich budynków.
zostawiłam babcię, która nadal liczyła piętra z innymi ludźmi i poszłam przed siebie. byłam dziennikarką, miałam przeprowadzić wywiad z Bardzo Znanym Sportowcem (BZS). mieszkał on w lesie łudząco podobnym do parku AWF, przez środek tego lasu przebiegała szeroka, trzypasmowa w każdą stronę droga. ten las wielokrotnie pojawia się w mych snach. domek BZSa był zbudowany z ciemnobrązowych bali. do środka wpuściła mnie babcia BZSa i pokazała każdy zakamarek, nawet łazienkę. czekałam w salonie, który był urządzony w stylu późnego Gierka, na koronkowych serwetach spoczywały trofea. sportowiec się trochę spóźnił, mówiąc, iż bawił się z synem. był bardzo podobny do Adama Małysza, ale wyższy i młodszy. po zadaniu kilku pytań zobaczyłam, że nagle zrobiła się noc.
gdy zakończyłam wywiad, przed domem zaczepiła mnie babcia BZSa, że od kilku dni po zmroku po lesie grasują ludzie z mieczami i łukami i czy mogłabym rozwiązać tę zagadkę kim oni są i po co tak latają. powiedziałam jej, że najpewniej to młodzież bawi się w LARPa i wytłumaczyłam na czym to polega. ale mimo to kazała mi zdobyć dowody na prawdziwość przypuszczeń. za rozwiązanie zagadki oferowała mi plik banknotów o nominale pięciu czegoś tam... waluta nie była mi znana, a jako zaliczkę babuleńka dała mi jeden banknot.pobiegłam wgłąb lasu. za wąską drogą była skarpa i szpaler ostrężnic. za nimi pole oświetlone przez księżyc i tam przemykały uzbrojone postaci. pobiegłam drogą w tym samym kierunku, co oni. ze skarby ześlizgnął się dzieciak wprost w me ręce. oddał mi łuk i strzały i błagał, bym nie robiła mu krzywdy. spytałam, czy bierze udział w LARPie. odpowiedział "nooooooo" (w sensie "tak") i uciekł z płaczem.
zabrałam łuk i zaczęłam wracać do babci BZSa okrężną drogą. przy drodze trzypasmowej zatrzymałam się, gdyż gwiazdy cudownie świeciły. obserwacja pochłonęła mnie całkowicie, latałam po pustej jezdni, by znaleźć idealny punkt obserwacyjny. w końcu przypomniałam sobie o misji. wróciłam do tej babci i opowiedziałam jej o wszystkim. zadowolona dała mi pieniądze, a ja postanowiłam wreszcie wrócić do domu, ponieważ dobrze wychowane panienki nie włóczą się same po nocy.
zobaczyłam idącego drogą koło skarpy Guya z Gisbourne (tego - KLIK) i zakochałam się od pierwszego wejrzenia. zapominając o całym świecie poszłam za nim. doszłam do magicznej studni, gdzie piękna i młoda czarownica odprawiała magiczne rytuały dla grupki kobiet i mężczyzn w młodym wieku. Guy spojrzał na mnie z uśmiechem i napił się wody z kubka, który podała mu czarownica. przekazał go osobie stojącej obok. zobaczyłam, że jego ciało zaczyna obłazić szara maź, która wchodzi mu do ust i go dusi. z innymi działo się to samo. na początku byłam przerażona, ale zrozumiałam, że tak ma być. gdy przyszła kolej na mnie, zawahałam się, ale czarownica rzekła "nie znamy cię, ale chodź z nami". będąc pod jej urokiem napiłam się wody i oddałam jej kubek. patrzyłam na ręce, które stają się szare, czułam jak zaczyna brakować mi tchu. nastąpiła ciemność.
gdy odzyskałam przytomność, byłam przy studni, ale okolica była inna. studnia stała przy dukcie, do którego pod kątem prostym dochodziła inna droga. dookoła był jesienny las. czarownica nakazała nam się rozebrać i zostawić ubrania w skrytce, gdyż nie pasują do czasów. sama rozebrała się do naga. pozostali jakoś się wstydzili, a zwłaszcza panowie, którzy zostali w "seksownych" kalesonach. jedynie Guy miał strój adekwatny do epoki. wydał mi się jeszcze przystojniejszy niż przed omdleniem. ja wstydziłam się rozebrać, bo zapomniałam ogolić nogi (xd), ale w kieszeni znalazłam kilka paczek gazy, z której zrobiłam spódniczkę i koszulkę.
wyszliśmy z lasu. w oddali po lewej był zamek. szliśmy do niego drogą przez pole, był zachód słońca. przy rozwidleniu rósł kasztanowiec, który miał nisko gałęzie i kwitł (a, przypominam, była jesień). zapragnęłam małej gałązki z kwiatuszkami i starałam się sięgnąć. Guy się wrócił i zerwał dla mnie gałązkę, a gdy chwycił mnie za rękę, obudziłam się.

początek.

witam. po kilku miesiącach przekształciłam tego bloga w kącik oniryczny - czyli będę opisywać swoje sny. nie będę się skupiać na metafizyce i interpretacji. kąciki oniryczne prowadziłam na wszystkich swoich blogach od 2004 roku, ale dopiero teraz postanowiłam założyć dla tego celu osobny blog.
pozdrawiam.