śniło mi się...
poszłam do sklepu, ale nie miałam pieniędzy. jedna z klientek uszkodziła ekspozycję, którą ja naprawiałam, bo mnie szlag trafił, że ludzie są tacy beznadziejni.
między mną a jedną z pracownic pojawiła się nić porozumienia. dziewczyna powiedziała, że mogę sobie wziąć co chcę, ale kierowniczka zmiany musi wyjść na zaplecze. zaczęłam oglądać towar. wybrałam sobie ładny plaster schabu, makaron i nie mogłam się zdecydować co wziąć: ser czy produkt seropodobny w wiórkach, do którego dorzucono gratis pół kilo kindziuku. jednak do koszyka powędrowała mała kostka prawdziwego sera.
niestety w połowie "zakupów" kierowniczka uparła się, że będzie stać przy kasie. kontynuowałam zbieranie pyszności, niezrażona. na dziale gospodarczym dostrzegłam ministand ze szminkami Maybelline. chwyciłam pierwszą z brzegu, oderwałam nalepkę powodującą pipczenie na bramce i dość nieudolnie wsadziłam ją do kieszeni, gdyż wystawała.
poszłam w kierunku kas i wyszłam ze wszystkim, ładnie zapakowanym w woreczek od zaprzyjaźnionej pracownicy. nikt mnie nie zatrzymywał, miałam wrażenie jakbym była zupełnie niewidzialna dla kierowniczki. na rogu spotkałam babcię i pochwaliłam się zdobyczą. powiedziała, że dziś będziemy nocować w starym mieszkaniu cioci. ucieszyłam się. i w tym samym momencie znalazłyśmy się na klatce schodowej, na której zabłądziłyśmy, ale szybko znalazłam właściwą drogę. czułam obecność kogoś trzeciego, ale nie widziałam go.
w ręku miałam magazyn opiniotwórczy, a na ścianie był namazany od szablonu napis "K.F. rlz".
zatrzymaliśmy się na półpiętrze, gdyż droga do mieszkania była nie do przebycia dla babci.
można powiększyć, klikając w schemat. |
postanowiłam sprawdzić skrzynkę, czy nie ma poczty. skrzynka była rozbebeszona, drzwiczki skrytki mieszkania numer 32 zwisały smętnie na zawiasie. oprócz jednego rachunku była sterta wycinków z gazety i starych dokumentów. strasznie się bałam, gdy przeglądałam te papiery. jeden podobno miał dotyczyć mojej matki, ale nic się nie zgadzało. ani data urodzenia, ani zdjęcie. była na nim młoda kobieta w sukni ślubnej, obok niej stał mężczyzna w garniturze, na oczach i ustach miał pasy z korektora taśmowego. ze stosu wypadło zdjęcie z polaroidu. przedstawiało ono śliczną blondynkę podpisaną jako Lynn Inez Gravesen. wzięła mnie jasna cholera i wyrzuciłam fotografię. rozłożyłam kolejny dokument i....
obudziłam się gwałtownie, przerażona hukiem w wykonaniu samootwierającego się okna. strasznie się bałam, ale pomogła mi litania przeciw strachowi.