czwartek, 26 lipca 2012

12. Grycanka, tramwaj i wilkołak.

25/26 lipca 2012 - cała noc.

śniło mi się, że siedziałam w kawiarni z Weroniką Grycan i wsuwałyśmy, a jakżeby inaczej, lody. opowiadała mi o swojej pasji oraz o lodach. stwierdziłam, że to bardzo miła dziewczyna. po jakimś czasie rozstałyśmy się i postanowiłam wrócić do domu. ale ze zdumieniem spostrzegłam, że znajduję się w kompletnie mi nieznanym miejscu. czułam, że to Kraków. okolica wyglądała jak opustoszała i zrujnowana końcówka ulicy Rakowickiej, tuż przy moście nad Białuchą.
w oddali dostrzegłam przystanek tramwajowy. pobiegłam tam, z nadzieją, że dojadę jakoś do domu. niestety wszystkie tramwaje jeździły w nieznanych mi kierunkach, ale upewniłam się, że jestem w Krakowie.
jakaś pani zaofiarowała się, że mnie podwiezie na ulicę Lubicz, ale musi iść po samochód, który zaparkowała na jedynym w okolicy parkingu strzeżonym. zaczęłyśmy iść przez park, który zmienił się w pole na skraju lasu. dołączył do nas mąż pani, który skończył właśnie pracę. pracował w zakładzie pogrzebowym znajdującym się w całkiem uroczym dworku.
przy lesie znajdował się również młodnik, tam była rzeźba z kamienia przedstawiająca (w zamierzeniu artysty) szkielet ludzki. kiedy przechodziliśmy koło niej, ożyła i zaczęła nas gonić. mąż pani odciągnął jego uwagę i ja z kobietą przebiegłyśmy przez bramkę, zamykając ją tuż za mężem, który w ostatniej chwili zdążył. wtedy zobaczyłam, że od tyłu zachodzi nas kamienny wilkołak. byliśmy w potrzasku. i wtedy zaczęłam intensywnie myśleć, by się obudzić... i obudziłam się o 5:25, zbudzona przez budzikowe kukułki.

mój komentarz do snu: urocze. znowu ożywające kamulce. aż muszę poczytać o tym w senniku. oprócz tego śnił mi się mój Luby w mocno zdekompletowanym odzieniu. i też mnie obudziły kukułki. chyba zmienię dźwięk budzika na coś mniej stresującego.

piątek, 22 czerwca 2012

11. mrok, róż & galaretki.

22 czerwca 2012 - piątek - środek nocy.

śniło mi się, że przeglądałam potężną księgę. kartki były pożółkłe i pochlapane różnymi płynami - od atramentu po krew. ryciny przedstawiały ludzi z przerażającymi lub zamazanymi twarzami, podpis informował, że to zwłoki użyte do mrocznych eksperymentów. wtedy dostrzegłam, że siedzę w piwnicy, mam na sobie fartuch upaćkany krwią. dookoła leżą różne narzędzia, a za mną spoczywała zaczęta "robota".
ale nie miałam siły, by dokończyć, więc schowałam zwłoki do lodówki i wróciłam do domu. siedziałam w kuchni i jadłam galaretkę o metalicznym posmaku. była pyszna. ktoś zapukał w szybę drzwi balkonowych. był to osobnik, który poinformował, że jest pewna osoba, która bardzo chciałaby się ze mną spotkać, gdyż jest pod moim urokiem i wydaje się być zakochana bez pamięci.
wtedy do kuchni wparował Justin Bieber i od razu przysiadł się do mojej galaretki, snując wizje wspólnego życia w jego pałacu. jakoś nie interesowała mnie znajomość z dzieciakiem, więc wyznałam mu, że ta galaretka to moja żelowana krew. nie przejął się tym, co więcej zaofiarował się oddawać swoją krew, bym tylko robiła mu takie pyszne galaretki.
i obudziłam się, przerażona.

czwartek, 21 czerwca 2012

10. ziemniaczany wieżowiec.

21 czerwca 2012 - czwartek - nad ranem.

śniło mi się...
w Krakowie wybudowano najwyższy apartamentowiec w Polsce i deweloper zorganizował dzień otwarty, aby potencjalni mieszkańcy inwestycji mogli sobie pooglądać mieszkania oraz rozwiązania techniczne.
postanowiłam zwiedzić budynek oraz popodziwiać panoramę Krakowa z przeszklonego tarasu widokowego, znajdującego się na siedemdziesiątym piątym piętrze. wybrałam schody, ponieważ plebs wypchał szczelnie windy.
na schodach co chwila spotykałam studentów architektury, którzy rajcowali się piękną klatką schodową i dużą ilością szkła. zaczepiła mnie babuleńka z wypchanymi siatami, żebym jej wniosła zakupy na przedostatnie piętro. gdy wchodziłyśmy bardzo powoli po schodach, opowiedziała mi pół swojego życia. a potem zapytała o moje. wtedy naszły mnie wspomnienia na temat Ziemniaka (mojego niedoszłego męża). babuleńka słuchała ze zrozumieniem. pokazałam jej nawet zdjęcie rzeczonego osobnika.
i nagle się obudziłam.

mój komentarz: dziwny sen bez zakończenia. a tak w ogóle to Ziemniak ostatnio bardzo często mi się śni. najprawdopodobniej dlatego, że wkrótce minie rok od rozstania. ja go nie chcę znać, ale moja podświadomość chyba nadal cierpi.

poniedziałek, 14 maja 2012

9. śnię, by zasnąć.

13 maja 2012 - niedziela - okolice godziny 23:00.

leżałam w swoim łóżku i usiłowałam zasnąć. zamykając oczy ciągle widziałam jakieś twarze. przerażona otwierałam oczy. starałam się mieć je otwarte, ale byłam tak bardzo senna, bardzo senna... walczyłam z sennością, oczy same się zamykały. ujrzałam twarz. była bezpłciowa, bez oczu, ale czułam, że na mnie spogląda. otworzyłam oczy i znów walczyłam z sennością. widziałam swoje rzęsy oblepione tuszem. wtedy pomyślałam, że nie zmyłam makijażu, ale nie mam już siły, by to uczynić. poddałam się, zasnęłam. i znowu dostrzegłam tę twarz. czułam cholerny lęk, ale chciałam spać i nie chciałam się budzić. tak bardzo się bałam, ale byłam silna. w końcu w uszach zaczął narastać odgłos szumu krwi, który zmienił się w pisk.
obudziłam się w zupełnie innej pozycji niż "zasnęłam".

komentarz: długo potem nie mogłam zasnąć, gdyż się bałam powtórki z tego snu. cała noc była koszmarna i marzyłam, by jak najszybciej przyszła godzina 5:25, kiedy to zazwyczaj wstaję.

wtorek, 17 kwietnia 2012

oniryczne archiwum, część trzecia.

jak zwykle pisownia autentyczna.

5 sierpnia 2005
Śniło mi się dzisiaj, że w takiej jednej szkole odkryli jakieś tajne wejście, ale zginął woźny, który się tam zapuścił, toteż zamknięto to wejście. Ale ja i kilka dziewczyn polazłyśmy tam. Na schodach stał koleś w zbroi. Bałyśmy się, więc uciekłyśmy. Następnego dnia ja, Adi i Borro znów się pojawiłyśmy nad wodą. Myślę, że potrafię to narysować.
Tam już nie było tego kolesia. Ale za to stało sześć dziewczyn. I stałyśmy się wszystkie strażniczkami. Vide 'czarodziejka z księżyca'. Podobne stroje i twarze. Dowiedziałyśmy się, że ci w zbrojach to jakiś zakon, który sobie założył siedzibę tysiąc lat temu pod ziemią. A na powierzchni w latach pięćdziesiątych XX wieku wybudowano szkołę. Rysunek przedstawia pierwszy poziom. Kolejne wyglądały podobnie, tylko, że "wejście od szkoły" było schodkami, a między rzeczką a schodkami była ścianka aż do mostu, a tunelu w prawym górnym rogu nie było. Na trzecim poziomie znalazłam zwłoki woźnego, po chwili zjawił się zakonnik i chciał mnie zabić. Na szczęście zjawiły się dziewczyny i pomogły mi się go pozbyć. Ale jedna z nich zginęła. Warto wspomnieć, że korytarze były w kolorze piaskowym, a sale złotym. Ściany były ozdobione spiralami. Adi odkryła na każdym poziomie dwa przejścia, które były w zasadzie tajne, ale widać było, że często używane.Kiedy dziewczyny je zamykały, (znowu) ja wlazłam do tunelu widocznego w prawym górnym rogu rysunku. Tam siedział jakiś chłopak i strasznie drżał. Był cały poraniony. Chciałam go stamtąd wyciągnąć. Tuż przy wyjściu zaczął mi mówić, co widział. No cóż, ale trzeba było iść na lekcje w przerwie od ratowania świata. Kiedy się wybierałam, by zobaczyć co się kryło na końcu tunelu, obudziłam się, a była godzina 11:00.

komentarz: chaos absolutny.

niedziela, 25 marca 2012

oniryczne archiwum, część druga.

dzisiaj znów troszkę starych snów. jak zwykle, sny i pisownia autentyczne. kursywą napisałam mój komentarz.

8 maja 2005
Szłam korytarzem na podwórko, gdy zza węgła wyskoczyła kobieta ze sztyletem. Ja nie byłam uzbrojona. Myślałam sobie, co ja mam biedna zrobić, aż tu nagle przypomniałam sobie ID srebrnego długiego miecza, zaczęłam o tym gorąco myśleć i w łapce pojawił mi się miecz. Zabiłam kobietę i poszłam dalej. Nie do siebie, tylko na drugie piętro. Prszeszłam przez ganek i z bijącym sercem zapukałam do drzwi. Czekałam chwilę, aż ujrzałam mężczyznę w kościanej (Ocato by napisał kościstej) zbroi. Weszłam do kuchni i zaczęłam powolutku iść do pokoju. Tam siedział zaspany jeszcze arcymistrz Redoran. Ubrany był w gustowną piżmkę w paski. Przeprowadził ze mną wywiad i już miał mnie przyjąć, gdy... Się obudziłam.
komentarz do snu: arcymistrzem Redoran był chłopak, w którym wówczas ulokowałam swe nieodwzajemnione uczucie. a na bazie tego snu napisałam długie opowiadanie, którego do tej pory się wstydzę.

5 czerwca 2005
Śniło mi się, że mój sor od historii został księdzem. I byłam na mszy, ale tam byli sami protestanci. Rozłożyłam się na ławce i jadłam kanapki z ramą krem bążur. Jakieś Niemki, co siedziały za mną, zaczęły mi podskubywać te kanapki. I nagle do świątyni zwaliły się moje koleżanki z gimnazjum - Aga i Grincz. Kiedy jakiś kapłan zbierał tacę, dopadł mnie i zaczął całować z języczkiem. I na to mój profesor rzucił się na niego i zaczął go okładać krzesłem. Rzuciłam w Niemki kanapkami i poszłam do szkoły po program telewizyjny.
komentarz do snu: o matko.

18 lipca 2005
Otóż dzisiaj śniło mi się, że byłam w nieznanym mi mieście. Była buda z jedzeniem. Zabiłam wlaściciela i zamieszkałam tam sobie. I pewnego dnia przyszedł facet... Bardzo przystojny. I zaczął mnie tulić i całować. Jeju, jakie to realne było... Czułam go każdym zmysłem. I się obudziłam, a w każdym razie starałam się obudzić, bo poczułam, że się duszę, bo czulam, jakby ktoś na mnie leżał. Kiedy zrzuciłam ten ciężar, chciałam wstać i wyjść z domu. Kiedy spojrzałam do lustra, zobaczyłam czerwone kółko na czole. Zaczęłam się ubierać, lecz czułam, że jednak wciąz leżę w łóżku. I... Obudziłam się.
komentarz do snu: świadomy sen i fałszywe przebudzenie. ojej.

23 lipca 2005
Siedziałam sobie w owalnej sali po lewej ręce mężczyzny w fioletowej szacie. Pod ścianą siedziały dziwne postaci. Fioletowa istota zaczęła przemawiać. Tamci zaczęli się kulić ze strachu. Poczułam, jak chwyta mnie coś i przyciska do ziemi. "Nie ruszaj się, to nie będzie bolało." - usłyszałam. Odwróciłam głowę i zobaczyłam nóż. Oni chcieli mnie zabić... Ale tego nie zrobili. Kiedy wyszłam z sali, okazało się, że jestem w szkole. Weszłam do jakiejś sali i podeszłam do mężczyzny, który od razu przykuł mą uwagę. Zauważyłam, że wszyscy, oprócz niego zachowywali się, jakby mnie nie widzieli. Stanęłam za plecami mężczyzny i przytuliłam się. Całowałam go po szyi, on mruczal z zadowolenia. I nagle ugryzłam go. Zaczęłam zlizywać krew. Prosiłam, by poszedł ze mną. Chciałam być z nim. Żeby mnie bronił przed cesarzem (tym w fioletowej szacie). Lecz wolał zostać na lekcji. Ale powiedział, że mogę się tulić. Głaskałam go po twarzy, czułam kilkudniowy zarost pod palcami. I poszłam sobie, fochnięta. Kiedy się znalazłam w łazience, by się umyć, spojrzałam w lustro i zobaczyłam, że mam ciemne włosy, lekko pofalowane. I śliczne ząbki. Ale moje odbicie zaczęło znikać. Wyszłam ze szkoły i spotkałam swoją przyjaciółkę - Mary. Poszłyśmy na spacerek. Zauważyłam, że jestem w bardzo dziwnym mieście. Po drodze dopadła nas grupka moich kolegów, którzy spieszyli się do centrum handlowego na jakiś konkurs. Ciekawe. To miejsce było na wodzie. Szłyśmy dalej i trafiłyśmy na zamek. A tam były porządki. Zrzucali kamienie. I obudziłam się.
komentarz do snu: gdy wczytałam się w treść snu, wróciły do mnie obrazy. łącznie z twarzą cesarza.

wtorek, 20 marca 2012

8. o aki, co nie chciała Niemca.

20 marca 2012 - nad ranem.

śniło mi się, że zostałam wybrana do rekonstrukcji podobno historycznego wydarzenia - wygranego przez Polaka biegu o życie swoje i swoich bliskich. jego konkurentami byli panowie naziści i ich karabiny.
biegłam przez las, przez park, jakieś szuwary, a Niemców nie było. no przecież mieli do mnie strzelać. przy stawie niedaleko mety ujrzałam drogę z płyt kamiennych wpuszczonych w podłoże i wbite w ziemię nagie niemieckie miecze.
i wtedy drogę zastąpił mi On. wysoki, szczupły, bosko przystojny pan Niemiec o blond włosach i stalowych oczach w równie boskim mundurze SS. ku mojemu zdziwieniu odezwał się do mnie piękną polszczyzną i wyznał mi miłość. po czym przerzucił mnie przez ramię i zaniósł do swego dworku, gdzie przedstawił mnie matce jako swoją narzeczoną. nie byłam tym faktem zachwycona, gdyż nikt mnie nie zapytał o zdanie. matka pana Niemca zamknęła mnie w pokoju i kazała wybrać sobie suknię ślubną.
załamana wizją ślubu z nie tym facetem co chciałam, chwyciłam znajdujący się w kącie pokoju miecz i... obudziłam się o 5:24...

poniedziałek, 19 marca 2012

7. biegnij aki, biegnij.

19 marca 2012 nad ranem

śniło mi się, że się wybrałam  na zajęcia fitness, by wreszcie coś zrobić ze swoją tuszą. trafiłam na zajęcia dla osób, które nie mogą zbyt intensywnie ćwiczyć. po godzinie byłam naprawdę zmęczona i usiadłam na podłodze pod oknem. przysiadła się instruktorka, która zaoferowała mi swoją książkę i płytkę DVD za jedyne 70zł. niestety nie miałam przy sobie żadnych pieniędzy, więc nie nabyłam tego cuda wydawniczego.
zajęcia się skończyły, a ja zorientowałam się, że uciekł mi ostatni autobus. podeszła do mnie starsza pani, która przyjechała po swoją wnuczkę i zaproponowała, że mnie podwiezie. zgodziłam się.
najpierw jechałyśmy autobusem, by dostać się do samochodu starszej pani, gdyż klub fitness znajdował się w czymś w rodzaju strefy A. cały czas podziwiałam nieznaną mi okolicę, budynki zbudowane na zboczach gór, w końcu opakowaną po sam szczyt budynkami mieszkalnymi górę. wysiadłyśmy z autobusu, na przystanku czekał w rozlatującym się Golfie osobnik w typie majstra. z tyłu siedziała córka starszej pani. starsza pani wcisnęła śpiącą wnuczkę do środka i siebie. dla mnie na tylnym siedzeniu nie było miejsca, a z przodu siedział chomik majstra. w końcu jakoś starsza pani mnie upchnęła z tyłu.
jechaliśmy i jechaliśmy, a okolica była coraz dziwniejsza i piękniejsza. coraz więcej gór było obudowanych apartamentowcami, na szczyt wjeżdżało się drogą w środku góry. starsza pani zabrała mnie do swojego mieszkania i zaproponowała, bym zamieszkała z nimi. i mogę sobie wybrać apartament, który tylko chcę.
zaczęło mnie to zastanawiać, dlaczego to górskie miasteczko jest takie opustoszałe i wybrałam się na zwiedzanie okolicy. nagie góry zamieniły się w łagodne, zielone pagórki. szłam drogą na szczyt najwyższego pagórka i podziwiałam, podziwiałam. zauważyłam różnego rodzaju kamienne głowy (mniej więcej tego typu) - małe i całkiem ogromne.
gdy doszłam na szczyt, troszkę niżej dostrzegłam grupkę młodych ludzi, którzy urządzili sobie piknik. byli to kapłani i kapłanki nieznanego mi wyznania z okolicznej świątyni. zaprosili mnie do wspólnego ucztowania. jadłam, piłam, śmiałam się z nimi i czułam na sobie czyjś wzrok. gdy się odwróciłam, zobaczyłam wlepione we mnie oczy kamiennej głowy (tej z wykrzyknikiem) o bosko przystojnej twarzy, która znajdowała się po drugiej stronie drogi. przerażona odwróciłam się po raz drugi, głowa patrzyła w zupełnie inną stronę.
podzieliłam się z towarzyszami zabawy swoją halucynacją. śmiechy ucichły. młodzi patrzyli na mnie z absolutnym przerażeniem. powoli zapakowali do koszyków wiktuały, chwycili mnie mocno za ręce i z wrzaskiem "chodu!" zaczęli uciekać.
spojrzałam do tyłu i zrozumiałam, o co im chodziło. okazało się, że głowa należała do ogromnego kamiennego ciała, które wygrzebało się spod ziemi. dwudziestometrowy kamienny mężczyzna zaczął nas gonić, ale pomimo gabarytów posuwał się wyjątkowo powoli i za pierwszym uskokiem mieliśmy sporą przewagę. wtedy jeden z kapłanów, zupełnie niezmęczony opowiedział mi, że to są ich bogowie, którzy wymordowali wszystkich ludzi w górskim mieście. a wychodzą z ziemi tylko wtedy, gdy czegoś/kogoś pożądają. oczywiście nie muszę chyba wspominać, że kamienny bóg napalił się na mnie. i że zazwyczaj kamulce nie przekraczają pierwszego uskoku.
niestety przewidywania kapłanów się nie sprawdziły i nadal byliśmy ścigani za pierwszym uskokiem. biegliśmy bardzo szybko i marzyliśmy tylko, by dobiec do drugiego uskoku. dla umilenia spieprzania niezmęczony kapłan opowiadał mi o technikach ucieczki różnych pradawnych grup społecznych, co mnie absolutnie nie interesowało. w końcu przekroczyliśmy drugi uskok i wyjątkowo szybko dotarliśmy do super-nowoczesnego-jak-z-magazynu-wnętrzarskiego przeszklonego domu kapłanki. niektórzy zostali na zewnątrz, by obserwować, czy mega-kamulec przekroczy drugi uskok.
schowałam się za czerwoną kanapą, łapałam oddech marząc o szybkim powrocie do świadomości (i tu zaczyna się świadomy sen). jednak chciałam dowiedzieć się, jak to się skończy. wyjrzałam zza kanapy, by poobserwować kamiennego przystojniaka, który rozglądał się na granicy drugiego uskoku. w końcu dostrzegł szamoczących się w krzakach kapłanów i... przekroczył ostateczną granicę.
opuściliśmy dom kapłanki i zbliżaliśmy się do miasta, które w międzyczasie ożyło i wszędzie było pełno ludzi, którzy wyglądali tak, jakby mieszkali tu od zawsze.
pomyślałam "kur*a, ileż można spieprzać? poza tym i tak już zaraz budzik będzie dzwonił" i obudziłam się o 5:24 - minutę przed dzwonieniem budzika.

i schemat okolicy, ucieczki i innych dupereli. trzeba powiększyć, otwierając go w nowej karcie (wszyscy uparli się, by mi go nieczytelnie zmniejszyć). oryginalny obraz miał ponad cztery tysie pikseli wysokości. miłego wpatrywania się w szczytowe osiągnięcie mojej myśli wizualnej.

czwartek, 15 marca 2012

oniryczne archiwum, część pierwsza.

dzisiaj sen archiwalny. ostatnio sprzątałam w swoich papierach i znalazłam kopię jednej strony mego pierwszego pamiętniczka. akurat skopiowałam zapis snu. miłego zgłębiania onirycznego uniwersum (wówczas) dwunastolatki.

9 czerwca 2000 - piątek
Miałam dziwny sen. Śnił mi się tata z powieści.
Na balkonie mej kamienicy na trzecim piętrze stał On z córką Mirene (10 lat) i żoną Angeliną. Mirene trzymała na rękach kotka. I kotek się zgubił. Odnalazłam zwierzątko w sklepie z konfiturami. Kot siedział między dżemem a galaretką. W słoju obok były rajskie jabłuszka. Zaniosłam kotka Mirene. Ona zaprzyjaźniła się ze mną. Opowiedziałam jej o tacie z powieści. On się o tym dowiedział i mnie wyśmiał. Po pewnym czasie ja stałam się Jego powieściową córką. No i... Uwierzył i czcił mnie do końca.
Taki oto był ten sen.

trochę chaotyczny. spisywany tuż po przebudzeniu...

czwartek, 8 marca 2012

6. książkowy piracki Oblivion.

8 marca 2012 - nad ranem.

śniło mi się...
siedziałam z kolegą na Rondzie Kotlarskim na ławeczce, której w rzeczywistości tam nie ma. opowiadał mi on o tym, że chciałby zostać piratem "w starym stylu" i mieć swą kryjówkę na najmniejszej wyspie świata. pokazał mi schemat bazy i wymarzony widoczek składający się z wysepki, skały, palemki i olbrzymiego statku pirackiego.powiedziałam mu, że najmniejsze wyspy to łachy piachu. oburzył się, bo on nie chce być Piratem z Najmniejszej Łachy Piachu, tylko Piratem z Najmniejszej Wyspy Świata.
później już nie odzywaliśmy się do siebie i obserwowaliśmy nalot drapieżnych ptaków, które porwały wszystkie okoliczne gołębie. kolega się zasłaniał kurtką, by ptaszyska przypadkiem na niego nie narobiły.
zrobiło się ciemno, poszłam na spacer, by uporządkować myśli. na opustoszałej i bardzo ciemnej uliczce dostrzegłam księgarenkę, które mieściła się w piwnicy obskurnej kamienicy. weszłam bez namysłu. tuż przy drzwiach, przy biurku siedziała ciemnoskóra wersja koleżanki z dzieciństwa, która namiętnie grała na swoim super-wypasionym-smartfonie. to, co mnie uderzyło, to regały obklejone kartkami o treści "nie dotykać książek. towar wymacany uważa się za zakupiony przez macanta." druga zaskakująca rzecz to fakt, iż wszystkie książki były mocno używane, niektóre rozpadające się.
- ludzi już nie stać na nowe książki. - poinformowała mnie czarna Sabina i znienacka zaczęła mnie odpytywać z treści książki, o której nigdy nie słyszałam. a, że nie znałam odpowiedzi, zostałam uznana za niegodną przebywania w "świątyni słowa" i wyrzucona ze sklepu.
okolica była teraz zupełnie inna. wyglądała niczym miasto Cesarskich. szłam powoli, zachwycając się architekturą i nie zważając na dziwne spojrzenia przechodniów. okazało się, że mam na sobie elementy kościanej zbroi Rodu Redoran.
(w tym momencie pisanie idzie mi jak krew z nosa)
weszłam do jakiegoś budynku i zobaczyłam mężczyznę uciekającego przed Psami z Piekła Rodem. chwycił mnie za rękę i zaczęliśmy biec razem, choć wcale tego nie chciałam. poderwaliśmy się do lotu, a Psy za nami. już mały nas dopaść i rozszarpać, gdy zainteresowała je słodka pluszowa owieczka, leżąca na poboczu.
obudziłam się, gdy osobnik zaczął mi wypominać, że przeze mnie stracił dużo pieniędzy na rozmowy telefoniczne. niestety nie wiem, jakie rozmowy miał na myśli, gdyż nie sądzę, byśmy rozmawiali kiedykolwiek wcześniej.

środa, 7 marca 2012

5. kurki.

dzisiaj sen w skali mikro, ale warty opisania, gdyż opowiedziałam go kilku osobom i padały ze śmiechu.

śniło mi się...
wyszłam na zakupy z moim boskim koszyczkiem. w okolicy Placu Kolejowego nastąpił wysyp kurek, gdyż oferowała je nawet piekarnia. jako żem łasa na grzybki, wybrałam się do Antonia. w koszykach przed budką było mnóstwo obiektów zainteresowania w atrakcyjnej cenie - 1zł/kg. już sobie wyobrażałam zupy i sosy z udziałem kurek. zapytałam Antonia czy jest jakieś ograniczenie wagowe.
- ale jakie kurki? - odpowiedział zdziwiony.
- no te.
- to atrapy, ale jeśli chcesz mogę ci sprzedać jajka. to też kurki, ale spakowane w WinRarze.
i obudził mnie budzik o 5:25.