śniło mi się, że się wybrałam na zajęcia fitness, by wreszcie coś zrobić ze swoją tuszą. trafiłam na zajęcia dla osób, które nie mogą zbyt intensywnie ćwiczyć. po godzinie byłam naprawdę zmęczona i usiadłam na podłodze pod oknem. przysiadła się instruktorka, która zaoferowała mi swoją książkę i płytkę DVD za jedyne 70zł. niestety nie miałam przy sobie żadnych pieniędzy, więc nie nabyłam tego cuda wydawniczego.
zajęcia się skończyły, a ja zorientowałam się, że uciekł mi ostatni autobus. podeszła do mnie starsza pani, która przyjechała po swoją wnuczkę i zaproponowała, że mnie podwiezie. zgodziłam się.
najpierw jechałyśmy autobusem, by dostać się do samochodu starszej pani, gdyż klub fitness znajdował się w czymś w rodzaju strefy A. cały czas podziwiałam nieznaną mi okolicę, budynki zbudowane na zboczach gór, w końcu opakowaną po sam szczyt budynkami mieszkalnymi górę. wysiadłyśmy z autobusu, na przystanku czekał w rozlatującym się Golfie osobnik w typie majstra. z tyłu siedziała córka starszej pani. starsza pani wcisnęła śpiącą wnuczkę do środka i siebie. dla mnie na tylnym siedzeniu nie było miejsca, a z przodu siedział chomik majstra. w końcu jakoś starsza pani mnie upchnęła z tyłu.
jechaliśmy i jechaliśmy, a okolica była coraz dziwniejsza i piękniejsza. coraz więcej gór było obudowanych apartamentowcami, na szczyt wjeżdżało się drogą w środku góry. starsza pani zabrała mnie do swojego mieszkania i zaproponowała, bym zamieszkała z nimi. i mogę sobie wybrać apartament, który tylko chcę.
zaczęło mnie to zastanawiać, dlaczego to górskie miasteczko jest takie opustoszałe i wybrałam się na zwiedzanie okolicy. nagie góry zamieniły się w łagodne, zielone pagórki. szłam drogą na szczyt najwyższego pagórka i podziwiałam, podziwiałam. zauważyłam różnego rodzaju kamienne głowy (mniej więcej tego typu) - małe i całkiem ogromne.
gdy doszłam na szczyt, troszkę niżej dostrzegłam grupkę młodych ludzi, którzy urządzili sobie piknik. byli to kapłani i kapłanki nieznanego mi wyznania z okolicznej świątyni. zaprosili mnie do wspólnego ucztowania. jadłam, piłam, śmiałam się z nimi i czułam na sobie czyjś wzrok. gdy się odwróciłam, zobaczyłam wlepione we mnie oczy kamiennej głowy (tej z wykrzyknikiem) o bosko przystojnej twarzy, która znajdowała się po drugiej stronie drogi. przerażona odwróciłam się po raz drugi, głowa patrzyła w zupełnie inną stronę.
podzieliłam się z towarzyszami zabawy swoją halucynacją. śmiechy ucichły. młodzi patrzyli na mnie z absolutnym przerażeniem. powoli zapakowali do koszyków wiktuały, chwycili mnie mocno za ręce i z wrzaskiem "chodu!" zaczęli uciekać.
spojrzałam do tyłu i zrozumiałam, o co im chodziło. okazało się, że głowa należała do ogromnego kamiennego ciała, które wygrzebało się spod ziemi. dwudziestometrowy kamienny mężczyzna zaczął nas gonić, ale pomimo gabarytów posuwał się wyjątkowo powoli i za pierwszym uskokiem mieliśmy sporą przewagę. wtedy jeden z kapłanów, zupełnie niezmęczony opowiedział mi, że to są ich bogowie, którzy wymordowali wszystkich ludzi w górskim mieście. a wychodzą z ziemi tylko wtedy, gdy czegoś/kogoś pożądają. oczywiście nie muszę chyba wspominać, że kamienny bóg napalił się na mnie. i że zazwyczaj kamulce nie przekraczają pierwszego uskoku.
niestety przewidywania kapłanów się nie sprawdziły i nadal byliśmy ścigani za pierwszym uskokiem. biegliśmy bardzo szybko i marzyliśmy tylko, by dobiec do drugiego uskoku. dla umilenia spieprzania niezmęczony kapłan opowiadał mi o technikach ucieczki różnych pradawnych grup społecznych, co mnie absolutnie nie interesowało. w końcu przekroczyliśmy drugi uskok i wyjątkowo szybko dotarliśmy do super-nowoczesnego-jak-z-magazynu-wnętrzarskiego przeszklonego domu kapłanki. niektórzy zostali na zewnątrz, by obserwować, czy mega-kamulec przekroczy drugi uskok.
schowałam się za czerwoną kanapą, łapałam oddech marząc o szybkim powrocie do świadomości (i tu zaczyna się świadomy sen). jednak chciałam dowiedzieć się, jak to się skończy. wyjrzałam zza kanapy, by poobserwować kamiennego przystojniaka, który rozglądał się na granicy drugiego uskoku. w końcu dostrzegł szamoczących się w krzakach kapłanów i... przekroczył ostateczną granicę.
opuściliśmy dom kapłanki i zbliżaliśmy się do miasta, które w międzyczasie ożyło i wszędzie było pełno ludzi, którzy wyglądali tak, jakby mieszkali tu od zawsze.
pomyślałam "kur*a, ileż można spieprzać? poza tym i tak już zaraz budzik będzie dzwonił" i obudziłam się o 5:24 - minutę przed dzwonieniem budzika.
i schemat okolicy, ucieczki i innych dupereli. trzeba powiększyć, otwierając go w nowej karcie (wszyscy uparli się, by mi go nieczytelnie zmniejszyć). oryginalny obraz miał ponad cztery tysie pikseli wysokości. miłego wpatrywania się w szczytowe osiągnięcie mojej myśli wizualnej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz